Najnowszy bubel - The Mascara Revolution

Nie lubię mówić o zakupowych niewypałach i dosyć rzadko zdarza mi się nie odnaleźć jakiegokolwiek potencjału w zakupionym produkcie. Nie tym razem. Tym razem w moje ręce trafił dawno nie spotkany przeze mnie produkt, który mianuję bublem. Produkt pokazywałam w zakupach kwietnia i już wtedy, po pierwszym otwarciu nie byłam zadowolona, wręcz trochę zawiedziona ale postanowiłam dać produktowi czas.

  Maskarę otworzyłam 17 kwietnia i skrupulatnie zanotowałam tę datę mając nadzieję, że formuła produktu z czasem się zmieni. Dziś rano postanowiłam ponownie sięgnąć po ten "rewolucyjny" tusz i po nużącymi wycieraniu szczoteczki z nadmiaru nałożyłam produkt na rzęsy. Efekt? Grudki - zamiast pomalowanych rzęs same grudki, bez dodatkowego wyczesania rzęs i nałożenia warstwy innego produktu wyjście z domu chyba nie byłoby możliwe. Jedno pociągnięcie szczoteczką (która jest gigantyczna) może spowodować całkowitą katastrofę makijażu oczu.


Podejrzewam, że główny problem tego produktu to ilość formuły, która oblepia szczoteczkę po wyjęciu z opakowania. Na zdjęciu widoczny efekt wycierania szczotki o jego brzeg. Nie jest to też super skuteczny sposób, ponieważ nadal na rzęsy trafia gigantyczna porcja tuszu. Nie wiem jaki był zamysł tej maskary - zamiast pogrubienia, wydłużenia czy podkręcenia dostajemy warstwę grud oblepiającą rzęsy.

Komentarze